ZARZĄDZANIE
Retencja talentów w przemyśle
Pozwól, że zacznę od prowokacyjnej tezy: w dzisiejszych organizacjach produkcyjnych największym wrogiem efektywności nie są przestarzałe maszyny, nieoptymalne procesy ani nawet rosnące koszty energii. Największym wrogiem jest puste krzesło po kierowniku produkcji, który właśnie złożył wypowiedzenie. I wbrew temu, co mówią nam działy human resources, nie odszedł on dla pieniędzy.
Data publikacji: 30.12.2025
Data aktualizacji: 30.12.2025
Podziel się:

McKinsey Global Workforce Survey z ostatnich lat pokazuje coś, czego nie chcemy głośno przyznać: pracownicy, w tym menedżerowie, nie odchodzą z organizacji – odchodzą od modeli zarządzania, które przestały im służyć.
Transformacja cyfrowa, rosnące wymagania klientów i presja kosztowa sprawiły, że technologia przestała być głównym ograniczeniem produkcji. Dzisiaj tym ograniczeniem jesteśmy my – ludzie, a dokładniej nasza zdolność do zatrzymania najlepszych. Dane z Randstad Employer Brand Research nie pozostawiają złudzeń: organizacje produkcyjne tracą rocznie 15–30 proc. kadry menedżerskiej. Koszt? Niepoliczalny, jeśli uwzględnimy nie tylko rekrutację i wdrożenie, ale przede wszystkim utratę ciągłości decyzyjnej, wiedzy operacyjnej i zaufania zespołów.
EY w raporcie „Work Reimagined” postawił ważne pytanie: czy retencja to wciąż problem działu human resources, czy może już twardy element strategii operacyjnej? Odpowiedź jest jednoznaczna i kto tego nie rozumie, za chwilę będzie szukał kolejnego kierownika produkcji na LinkedIn.
Retencja w produkcji to nie benefity, karta sportowa i owocowe czwartki. To system, w którym ludzie widzą sens swojej pracy, czują wpływ i rozwijają się szybciej, niż rośnie ich frustracja. A frustracja w produkcji rośnie szybko, bo produkcja nie wybacza. Postaram się pokazać, co naprawdę działa w zatrzymywaniu najlepszych i dlaczego większość firm robi to źle.
Dlaczego menedżer produkcji „odchodzi inaczej” niż pracownik IT i finansów
Kiedy odchodzi programista, firma traci kompetencje. Kiedy odchodzi menedżer produkcji, firma może stracić ciągłość działania. To ogromna różnica, której większość organizacji nie rozumie albo nie chce rozumieć. Kierownik produkcji to nie specjalista, którego można zastąpić przez rekrutację headhuntera w dwa tygodnie. To osoba, która zna konkretne maszyny, zespoły, przyczyny mikroawaryjności linii i wie, dlaczego operator Janek musi mieć wsparcie przy przestawianiu parametrów na produkcie X.
Fluktuacja kadry w produkcji jest droższa niż gdziekolwiek indziej. Deloitte szacuje, że pełne wdrożenie nowego kierownika produkcji zajmuje od sześciu do dwunastu miesięcy, i to w scenariuszu optymistycznym, gdy zastępowany menedżer rzeczywiście współpracuje przy przekazywaniu wiedzy. A jeśli odchodzi w konflikcie? Wtedy wiedza odchodzi razem z nim, zostawiając lukę i procedury, które są warte tyle, ile wynosi zaufanie zespołu do tego, kto ma je realizować.
W produkcji rola kierownika to coś znacznie więcej niż zarządzanie zespołem. To odpowiedzialność prawna za bezpieczeństwo, za zgodność z normami środowiskowymi, za przestrzeganie procedur jakościowych, które podlegają zewnętrznym audytom. To również zarządzanie wielozespołowe, bo produkcja to nie tylko operatorzy, to również utrzymanie ruchu, jakość, logistyka, planowanie i coraz częściej także IT. Menedżer produkcji jest hubem decyzyjnym w miejscu, gdzie każda decyzja ma bezpośredni, mierzalny wpływ na wynik biznesowy – i to w czasie rzeczywistym.
EY w swoich analizach dotyczących obciążenia decyzyjnego liderów liniowych pokazuje, że menedżerowie produkcji podejmują średnio od pięćdziesięciu do stu dwudziestu decyzji dziennie, w tym wiele pod presją czasu i w warunkach niepełnej informacji. To obciążenie poznawcze i emocjonalne, które nie ma swojego odpowiednika w większości innych funkcji biznesowych. I to właśnie ono sprawia, że menedżerowie produkcji „wypalają się” inaczej niż menedżerowie sprzedaży czy finansów. Ich wypalenie nie przychodzi powoli, lecz nagle, kiedy kolejny kryzys nakłada się na brak wsparcia, brak autonomii i poczucie, że decyzje zapadają ponad ich głowami.
Pamiętam rozmowę z doskonałym kierownikiem produkcji, który zdecydował się odejść po dziesięciu latach pracy w jednym zakładzie. Nie odszedł dla pieniędzy (dostał ofertę zaledwie 10 proc. wyższą). Odszedł, ponieważ zarząd wprowadził nowy system KPI, który nie uwzględniał specyfiki jego linii produkcyjnej. Kiedy próbował to wyjaśnić, usłyszał: „Musisz się dostosować”. Dostosował się, lecz u konkurencji.
Produkcja wymaga nie tylko kompetencji, ale rozumienia jej specyfiki, uwarunkowań, a nabycie tej wiedzy trwa latami. Dlatego retencja w produkcji to nie HR-owy nice-to-have. To twardy element zarządzania ryzykiem operacyjnym. Kto tego nie widzi, niech policzy, ile kosztuje miesiąc z tymczasowym kierownikiem, który nie zna procesu, nie zna ludzi i boi się decydować bez konsultacji.
Dane raportowe i brutalna prawda z fabryk
Jeśli myślisz, że menedżera produkcji zatrzyma wyższy bonus, popełniasz błąd, który kosztuje organizacje miliony. Badania Randstad, McKinsey, EY i Gallup są w tym zgodne: finansowa motywacja działa tylko wtedy, gdy spełnione są warunki podstawowe.
Na pierwszym miejscu nie stoi wynagrodzenie, a stabilność i przewidywalność decyzji zarządu. Menedżer produkcji chce wiedzieć, że dzisiejsze priorytety będą aktualne jutro i pojutrze. Jeśli zarząd mówi „jakość przede wszystkim”, to nie zmienia zdania po tygodniu, gdy wydajność lekko spadnie. Jeśli inwestuje się w Lean, to nie po to, żeby za pół roku wrócić do starego stylu pracy i powiedzieć „to nie dla nas”. Niestabilność strategiczna w zarządzaniu zabija retencję skuteczniej niż cokolwiek innego.
Drugim kluczowym czynnikiem jest autonomia w podejmowaniu decyzji operacyjnych. I tu zaczyna się prawdziwy problem. Większość zarządów stwierdzi, że daje autonomię, ale w rzeczywistości działa to inaczej. Menedżer produkcji jest odpowiedzialny za OEE, ale nie ma prawa samodzielnie zdecydować o dodatkowej konserwacji prewencyjnej bez zgody dyrektora technicznego, który akurat jest w delegacji. Menedżer odpowiada za bezpieczeństwo, ale nie może wstrzymać linii bez konsultacji z planowaniem, które ma inne KPI.
McKinsey pokazuje, że organizacje, które dają menedżerom rzeczywistą autonomię w zakresie zarządzania zespołem, planowania pracy i alokacji zasobów, mają o 28 proc. niższą fluktuację na poziomie kierowniczym. To nie margines błędu, lecz twarda różnica między organizacją, która zatrzymuje ludzi, a tą, która ich traci.
Kolejny czynnik, o którym nie mówi się głośno, ale który pojawia się w każdym badaniu, to jakość współpracy z przełożonym, leadership experience. Gallup od lat powtarza: ludzie nie odchodzą z firm, lecz od menedżerów. W produkcji ta zasada działa podwójnie. Bo jeśli masz złego szefa w finansach, możesz go unikać. Jeśli masz złego szefa w produkcji, widzisz go codziennie, w kryzysach, pod presją, w sytuacjach, które nie dają miejsca na udawanie.
Znam przypadek zakładu, w którym w ciągu dwóch lat odeszło pięciu kierowników produkcji. Dział human resources szukał przyczyn w płacach, benefitach i kulturze. Problem był prostszy i brutalniejszy: dyrektor operacyjny był mistrzem mikrozarządzania. Kwestionował każdą decyzję, wchodził na halę i zmieniał ustalenia bez konsultacji, publicznie krytykował podwładnych w obecności operatorów. Ludzie wytrzymywali rok, półtora, potem odchodzili. Dopiero gdy sam dyrektor został przeniesiony, fluktuacja spadła.
Rzeczywiste możliwości rozwoju kompetencji technicznych i menedżerskich to kolejny filar retencji ludzi. Ale uwaga, rozwój w produkcji nie jest dwudniowym szkoleniem z Excela. Rozwój to programy akademii produkcyjnych, certyfikacje Lean Six Sigma, szkolenia z digital leadership, dostęp do mentorów, shadowing C-level, wyjazdy na konferencje branżowe, możliwość uczestniczenia w projektach modernizacyjnych. Rozwój to sygnał, że organizacja inwestuje w człowieka nie jak w zasób, tylko jak w kapitał długoterminowy.
I wreszcie – ważne są jasno opisane ścieżki awansu poziomego i pionowego. W produkcji ścieżka kariery często kończy się na stanowisku kierownika. Dalej jest dyrektor, ale to jeden etat na kilkudziesięciu kierowników. Co w takiej sytuacji? Organizacje, które myślą o retencji, tworzą ścieżki eksperckie: senior production manager, Lean coach, project leader dla inicjatyw strategicznych, mentor dla młodszych kierowników. To daje perspektywę bez fikcyjnych awansów.
Dane pokazują także różnice międzypokoleniowe. Pokolenie X ceni stabilność i przewidywalność. Pokolenie Y woli rozwój i autonomię, a pokolenie Z, które dopiero wchodzi na stanowiska kierownicze, oczekuje wszystkiego naraz: sensu, wpływu, elastyczności i technologii, która nie utrudnia, ale wspiera. Kto nie będzie umiał zarządzać tymi różnicami, przegra rywalizację o najlepszych.
Benefity i programy retencyjne, których oczekują menedżerowie produkcji i C-level
Rozwój i upskilling jako najważniejsza „nowa waluta” retencji
Jeśli chcesz wiedzieć, co naprawdę zatrzymuje najlepszych menedżerów produkcji, przestań myśleć o benefitach, a zacznij o inwestycji. Bo to, co działa, to nie dodatki do pensji, ale możliwość stawania się lepszym, mądrzejszym, bardziej wpływowym profesjonalistą.
McKinsey w swoich raportach dotyczących workforce transformation pokazuje niepokojący paradoks: organizacje deklarują, że rozwój kompetencji liderów jest priorytetem, ale w rzeczywistości budżety szkoleniowe w produkcji stanowią zaledwie 3–5 proc. tego, co trafia do działów komercyjnych czy IT. Produkcja jest sercem organizacji, ale traktujemy ją jak mięsień, który sam się regeneruje.
Akademie produkcyjne, jeśli są dobrze zaprojektowane, działają jak magnes retencyjny. Nie chodzi tu o jednodniowe szkolenia z zasad 5S przeprowadzone przez trenera, który nigdy nie był na hali. To wielomiesięczne programy łączące teorię z praktyką: Lean Manufacturing, Total Productive Maintenance, zarządzanie zmianą, leadership w środowisku wysokiego ryzyka, narzędzi cyfrowe w codziennym zarządzaniu. Muszą to być programy, które kończą się mającymi wagę rynkową certyfikatami, a nie papierkami potwierdzającymi obecność.
Mentoring i shadowing C-level to narzędzie, którego większość organizacji nie stosuje, a które może zmienić wszystko. Kierownik produkcji powinien zobaczyć, jak naprawdę podejmuje się decyzje strategiczne. Niech uczestniczy w spotkaniach zarządu, obserwuje negocjacje z klientami, rozumie wymiar finansowy, w jakim funkcjonuje zakład produkcyjny. To buduje kompetencje, ale przede wszystkim zaufanie i poczucie, że jest się częścią większej całości, a nie tylko wykonawcą poleceń.
Szkolenia technologiczne 4.0 i rola sztucznej inteligencji w codziennym zarządzaniu – tu następuje tektoniczne przesunięcie. Menedżerowie produkcji boją się, że automatyzacja i sztuczna inteligencja ich zastąpią, co jest nieprawdą. Ale jeśli nie zrozumieją, jak te technologie działają, rzeczywiście mogą zostać zastąpieni przez kogoś, kto to rozumie. Dlatego inwestycja w szkolenia z zakresu systemów MES, predykcyjnej konserwacji, analizy danych operacyjnych, Internetu rzeczy i uczenia maszynowego to konieczność, która sygnalizuje: „Chcemy, żebyś był z nami za pięć lat. Dlatego przygotowujemy cię na to, co nadchodzi”.
Elastyczność – ale zdefiniowana inaczej niż w biurze
Mówiąc o elastyczności w pracy, większość ludzi myśli o home office i luźnych godzinach pracy. W produkcji brzmi to jak science fiction, ponieważ ktoś musi być na hali, nadzorować zmianę, reagować, gdy coś się zatrzyma. To prawda, ale elastyczność w produkcji istnieje, tylko trzeba ją przedefiniować.
EY w swoich badaniach dotyczących work-life balance w środowiskach operacyjnych pokazuje, że 54–60 proc. menedżerów produkcji wymienia elastyczność jako jeden z trzech najważniejszych czynników decydujących o pozostaniu w organizacji. Ale nie oznacza ona nieobecności. To możliwość pracy mobilnej tam, gdzie to możliwe: przygotowanie raportów, planowanie, analiza danych, udział w spotkaniach strategicznych – to wszystko można robić zdalnie. Fizyczna obecność jest potrzebna przy zarządzaniu kryzysowym, przy rundach po hali, przy bezpośrednim kontakcie z zespołem, ale nie przy każdej aktywności.
Cyfrowe narzędzia raportowania odciążające z mikrozadań mogą być w tym wypadku doskonałym narzędziem wzrostu retencji. Chodzi tu np. o systemy MES, które automatycznie generują raporty. Dashboardy w czasie rzeczywistym, które eliminują potrzebę zbierania danych ręcznie. Aplikacje mobilne, które pozwalają monitorować kluczowe parametry bez fizycznej obecności w sterowni. To wszystko nie tylko zwiększa efektywność, to przede wszystkim nie odbiera menedżerom czasu na rzeczy, które rzeczywiście wymagają ich uwagi: ludzi, decyzje strategiczne, rozwój zespołu.
EY: menedżerowie produkcji podejmują średnio od pięćdziesięciu do stu dwudziestu decyzji dziennie, w tym wiele pod presją czasu i w warunkach niepełnej informacji.
Benefity materialne – które mają sens, a które są przeszacowane
Teraz omówmy omijany przez wszystkich niewygodny temat. Większość organizacji marnuje pieniądze na benefity, które nikogo nie zatrzymują. Randstad Employer Brand Research i raporty Hays są w tym zgodne: karty sportowe wśród menedżerów produkcji mają skuteczność retencyjną bliską zeru. Dlaczego? Bo menedżer, który kończy zmianę o dwudziestej drugiej, nie pójdzie na siłownię. Mając dyżur w weekend, menedżer nie zapisze się na zajęcia grupowe. Karta sportowa działa u osób pracujących od dziewiątej do siedemnastej w biurze.
Jednorazowe bonusy są mile widziane, lecz nie zatrzymają nikogo, kto ma ważny powód, żeby odejść. Bonus to nagroda za wynik, a nie narzędzie budowania lojalności. Prezenty okolicznościowe, vouchery, drobne upominki mają zero wpływu na retencję. To są narzędzia budowania atmosfery, nie strategia zatrzymywania ludzi.
Co zatem działa? Prywatna opieka zdrowotna rozszerzona na rodzinę. To benefit, który menedżerowie produkcji wskazują jako jeden z najważniejszych. Presja, stres i nieregularne godziny pracy mają rzeczywisty wpływ na ich zdrowie. Możliwość szybkiego dostępu do specjalistów, badań, konsultacji to rzeczywista wartość.
Programy „wellbeing psychiczny” – tu pojawia się kontrowersja. Przez lata w produkcji nie mówiono o zdrowiu psychicznym. Menedżer musiał być twardy, odporny i niezniszczalny. Ale dane pokazują, że menedżerowie produkcji mają jedne z najwyższych wskaźników wypalenia zawodowego i problemów ze snem. Organizacje, które oferują wsparcie psychologiczne, coaching, programy zarządzania stresem i, co ważniejsze, tworzą kulturę, w której korzystanie z wsparcia nie jest traktowane jak słabość, budują inaczej nieosiągalną lojalność.
Dopłaty do edukacji i finansowanie certyfikacji to benefit, który zwraca się podwójnie. Menedżer rozwija kompetencje, które podnoszą jego wartość rynkową, ale jednocześnie czuje, że firma w niego inwestuje. I jeśli kultura organizacji jest dobra, zostaje, bo wie, że nigdzie indziej nie dostanie podobnego wsparcia.
Dodatkowe dni wolne za dyżury i pracę w weekendy to prosty mechanizm, który działa lepiej niż jakakolwiek premia. Bo ludzie nie chcą wyłącznie pieniędzy, cenią także czas wolny.
Przejrzystość płac – temat tabu, który staje się warunkiem retencji
Na koniec coś, o czym w Polsce także nie chce się mówić: przejrzystość wynagrodzeń. Europejskie dyrektywy zmuszają organizacje do większej transparentności. Mercer pokazuje, że organizacje z jasnymi widełkami płacowymi i przejrzystymi mechanizmami premiowania mają znacznie niższą fluktuację.
Tajemniczość wynagrodzeń rodzi podejrzenia. Menedżer wie, że kolega na tym samym stanowisku zarabia więcej lub mniej, ale nie wie dlaczego. Czy to doświadczenie? Wyniki? Negocjacje? A może przypadek? Ta niepewność zabija zaufanie. I sprawia, że pierwsza lepsza oferta z zewnątrz wygląda atrakcyjnie, bo przynajmniej jest jasna.
Organizacje, które mają odwagę powiedzieć: „Oto widełki dla twojego stanowiska. To są kryteria awansu, a tak działa system premiowy”, budują kulturę, w której ludzie rywalizują wynikami, a nie polityczną grą. I zostają, bo widzą perspektywę opartą na zasadach, nie na uznaniowości.
Wpływ stylu zarządzania na retencję – wnioski z McKinsey i Gallup
Gallup od lat powtarza tę samą prawdę, której większość organizacji nie chce usłyszeć: ludzie nie odchodzą z firm. Odchodzą od przełożonych. W produkcji ta zasada jest jeszcze bardziej brutalniejsza, bo nie ma gdzie się schować. Złe zarządzanie w produkcji widać natychmiast – w wynikach, atmosferze, rotacji załogi, liczbie wypadków czy w jakości produktu.
Transparentna komunikacja to konkretne zachowanie: szef mówi zespołowi, jakie są cele, dlaczego zostały tak ustalone, co się dzieje na poziomie zarządu, jakie są plany inwestycyjne, co poszło nie tak i dlaczego. Menedżerowie produkcji nie są dziećmi, które trzeba chronić przed trudnymi informacjami. To profesjonaliści, którzy potrafią zrozumieć okoliczności i podjąć właściwe decyzje, ale tylko wtedy, gdy mają dostęp do informacji.
Kultura feedbacku to kolejny element, którego w produkcji dramatycznie brakuje. W wielu zakładach produkcyjnych informacja zwrotna polega na tym, że jak coś idzie dobrze, to cisza, a jak coś idzie źle, to zaczyna się awantura. To nie jest feedback, lecz toksyczny model, który niszczy motywację i buduje kulturę strachu. Prawdziwy feedback to regularne rozmowy jeden na jeden, w których menedżer dowiaduje się, co robi dobrze, co może poprawić, jakie ma perspektywy, czego potrzebuje do rozwoju. To wymaga czasu. Ale organizacje, które go nie poświęcają, płacą znacznie wyższy koszt – koszt utraconej ciągłości.
Decentralizacja odpowiedzialności – McKinsey pokazuje, że organizacje, które przekazują decyzje na najniższy możliwy poziom, są szybsze, elastyczniejsze i wykazują wyższy poziom zaangażowania menedżerów. Dużo zarządów wciąż działa jednak w logice kontroli: każda decyzja musi być zatwierdzona, zmiana musi przejść przez komitet, inicjatywa wymaga akceptacji trzech szczebli. I to jest główna przyczyna, dla której najlepsi menedżerowie odchodzą tam, gdzie mogą rzeczywiście coś zmieniać.
Redukcja mikrozarządzania – tu dochodzimy do sedna. Znam dyrektorów, którzy nadal wchodzą na halę i bez uprzedzenia zmieniają decyzje swoich kierowników. Na spotkaniach operacyjnych kwestionują każdy szczegół, oczekują raportów z każdej drobnostki i nie rozumieją, dlaczego ich najlepsi ludzie odchodzą. Odpowiedź jest prosta: bo nikt kompetentny nie chce pracować w miejscu, gdzie jest traktowany jak wykonawca poleceń zamiast partner decyzyjny.
Zaufanie i relacja z dyrekcją – to ostatni, ale może najważniejszy obszar. Menedżerowie produkcji chcą wiedzieć, że ich dyrekcja ich wspiera, w kryzysie nie będą rzuceni na pastwę losu, a ich decyzje, nawet jeśli czasem błędne, są traktowane jako część procesu uczenia, nie zaś powód do kary. Organizacje, które budują relację opartą na szacunku i partnerstwie, zatrzymują ludzi na dekady.
Czy inwestycje w automatyzację pomagają, czy przeszkadzają?
I tu dochodzimy do paradoksu: część menedżerów produkcji boi się cyfrowej transformacji, która sprawi, że staną się niepotrzebni, zastąpieni przez algorytmy. Ta obawa jest zrozumiała, ale całkowicie chybiona.
Raporty EY i McKinsey pokazują coś fundamentalnie innego: cyfryzacja nie zastępuje menedżerów produkcji. Digitalizacja ich wzmacnia. Odbiera im zadania powtarzalne, żmudne, czasochłonne, daje zaś czas na to, co naprawdę wymaga człowieka, czyli podejmowanie decyzji strategicznych, zarządzanie ludźmi, rozwiązywanie problemów, których algorytm nie jest w stanie obsłużyć.
System MES i narzędzia klasy digital Gemba dzisiaj to już standard. Systemy, które w czasie rzeczywistym pokazują, co dzieje się na linii, alarmują o odchyleniach, zbierają dane bez angażowania operatorów w ręczne wypełnianie arkuszy – to wszystko sprawia, że menedżer przestaje być „ściągaczem danych” i staje się analitykiem, który podejmuje decyzje oparte na faktach, a nie na intuicji.
Automatyka raportowa – widziałem zakłady, w których kierownicy produkcji spędzali od dwóch do trzech godzin dziennie na ręcznym przygotowywaniu raportów zmianowych, kopiując dane z różnych źródeł. Systemy automatyczne generują te raporty w kilka sekund i nagle menedżer ma trzy godziny dziennie na rzeczy, które rzeczywiście tworzą wartość.
Digitalizacja nie obniża poziomu zatrudnienia menedżerów, ale stres, liczbę błędów, przeciążenie operacyjne. Menedżer mający narzędzia ułatwiające pracę, nietonący w administracji, który widzi, że technologia mu pomaga zamiast komplikować życie – taki menedżer zostaje.
Praktyczne przykłady programów retencyjnych z firm produkcyjnych
Teoria to jedno, praktyka to drugie. Pozwól, że pokażę kilka przykładów z rzeczywistych organizacji – bez nazw, z szacunku dla poufności, ale z pełną szczerością co do tego, co działało, a co nie.
Przykład 1: Zakład automotive, region centralny, 800 pracowników
Problem: W ciągu osiemnastu miesięcy odeszło czterech z sześciu kierowników produkcji. Fluktuacja na poziomie operatorów osiągnęła 32 proc. rocznie. Koszty rekrutacji i wdrożenia szły w dziesiątki tysięcy euro. Zarząd zaczął rozważać outsourcing funkcji kierowniczych, co byłoby katastrofą.
Diagnoza: Exit interviews pokazały, że ludzie nie odchodzili dla pieniędzy. Czuli się wypaleni, nierozwijani i nieszanowani. Dyrektor operacyjny był typem „starej szkoły” – mikrozarządzanie, brak feedbacku, arbitralnie podejmowane decyzje.
Rozwiązanie: Organizacja uruchomiła trzyelementowy program. Po pierwsze: redesign struktury zarządzania, wprowadzono rolę senior production managera z rzeczywistymi kompetencjami decyzyjnymi i odpowiedzialnością za mentoring młodszych kierowników. Po drugie: akademia liderów – sześciomiesięczny program łączący Lean Six Sigma, zarządzanie zmianą i digital leadership. Po trzecie: wprowadzenie elastycznych grafików dla kadry kierowniczej, możliwość pracy zdalnej dwa dni w tygodniu (przy zachowaniu pełnej obecności w momentach kluczowych) oraz rotacyjne dyżury weekendowe z dodatkowymi dniami wolnymi jako kompensatą.
Rezultat: Po dwunastu miesiącach fluktuacja kadry kierowniczej spadła niemal do zera. Fluktuacja operatorów obniżyła się do 18 proc. Co więcej dwóch kierowników, którzy wcześniej odeszli, wróciło do firmy, bo „teraz jest inaczej”.
Przykład 2: Zakład FMCG, południe Polski, 1,2 tysiąca pracowników
Problem: Organizacja nie miała problemu z rekrutacją, wyzwaniem był rozwój wewnętrzny. Wszyscy kierownicy produkcji osiągnęli sufit kompetencyjny. Brak perspektyw awansu (dyrektor produkcji miał pięćdziesiąt dwa lata i nie planował odejścia). Młodsi, ambitni kierownicy zaczęli odchodzić, często do konkurencji.
Rozwiązanie: Organizacja stworzyła dwie ścieżki rozwoju. Pierwsza – ekspercka: kierownicy mogli awansować na stanowiska lean coacha, project leadera dla inicjatyw strategicznych (automatyzacja, digitalizacja), mentora wewnętrznego. Druga – rotacyjna: możliwość rocznych projektów w innych zakładach grupy (krajowych i zagranicznych), co zapewniało rozwój bez konieczności zmiany pracodawcy.
Dodatkowo wprowadzono program współpracy z uczelniami technicznymi, gdzie kierownicy stawali się wykładowcami praktykami, co budowało ich markę osobistą i dawało nową perspektywę zawodową.
Rezultat: W ciągu dwóch lat nie odszedł ani jeden kierownik produkcji. Więcej, zakład stał się magnesem dla talentów z regionu, bo informacja o programach rozwojowych rozeszła się po rynku. Rekrutacja stała się prostsza, a jakość kandydatów – wyższa.
Przykład 3: Zakład chemiczny, Śląsk, 600 pracowników
Problem: Wysoki poziom stresu, obciążenie pracą, brak wsparcia technologicznego, ciągłe „gaszenie pożarów”. Kierownicy produkcji pracowali średnio sześćdziesiąt godzin tygodniowo, często bez weekendów. Wypalenie, absencje chorobowe, pierwsze odejścia.
Rozwiązanie: Organizacja zainwestowała w cyfrową transformację zarządzania operacyjnego: wdrożenie systemu MES z automatycznym raportowaniem, aplikacje mobilne pozwalające monitorować kluczowe parametry bez fizycznej obecności w sterowni, predykcyjna konserwacja zmniejszająca liczbę nieplanowanych przestojów. Równolegle wprowadzono sztywne zasady work-life balance: zakaz kontaktu służbowego po godzinie dwudziestej (poza alarmami krytycznymi), obowiązkowe zastępstwa na urlopy, podwójne dni wolne za dyżury weekendowe.
Dodatkowo program zdrowia psychicznego: dostęp do psychologa organizacyjnego, warsztaty zarządzania stresem, szkolenia z asertywności i komunikacji w kryzysie.
Rezultat: Średni czas pracy kierowników spadł do czterdziestu ośmiu godzin tygodniowo. Absencje chorobowe obniżyły się o 30 proc. Fluktuacja spadła do poziomu śladowego. Co więcej, atmosfera w zespołach kierowniczych się zmieniła: ludzie przestali traktować pracę jako walkę o przetrwanie, a zaczęli traktować ją jako miejsce profesjonalnej realizacji.
Retencja to strategia operacyjna, nie „HR-owy dodatek"
Retencja w produkcji przestała być miękkim tematem, a stała się twardą częścią rachunku zysków i strat. Koszt utraty dobrego kierownika produkcji to nie tylko rekrutacja i wdrożenie, to utrata wiedzy, ciągłości decyzyjnej, zaufania zespołów, czasem nawet klientów. To ryzyko operacyjne, które odbija się na wynikach finansowych organizacji szybciej i brutalniej, niż większość zarządów chce przyznać.
Dane są jednoznaczne. McKinsey, EY, Randstad, Gallup – wszyscy mówią to samo: najlepsi ludzie nie odchodzą dla pieniędzy. Odchodzą, bo tracą sens, rozwój, autonomię, szacunek. Odchodzą, bo widzą, że ich głos nie ma znaczenia, są traktowani jak zasoby, a nie jak kapitał, i gdzie indziej mogą więcej.
Organizacje produkcyjne muszą zrozumieć, że retencja to nie benefity. To nie karta sportowa, owocowe czwartki czy jednorazowe premie. To system, w którym ludzie widzą perspektywę, czują wpływ i rozwijają się szybciej niż rośnie ich frustracja. To kultura, w której przełożeni są partnerami, nie kontrolerami. To technologia, która wspiera, a nie komplikuje. To przejrzystość, która buduje zaufanie zamiast podejrzeń.
Najważniejsza lekcja z ostatnich lat? Organizacje, które chcą utrzymać menedżerów najwyższej klasy, muszą oferować nie tylko wynagrodzenie. Chodzi o wpływ na kształtowanie rzeczywistości, rozwój kompetencji, kulturę opartą na szacunku oraz mądrze zorganizowanej pracy. Wszystko inne to taktyka krótkoterminowa, która działa, dopóki konkurencja nie zaoferuje czegoś lepszego.
Retencja to nie koszt. To inwestycja. I organizacje, które to rozumieją, wygrywają rywalizację o przyszłość. Te, które tego nie rozumieją, będą wiecznie szukać kolejnych kierowników na LinkedIn i wciąż tracić tych najlepszych.

Aleksander Doliński
GreenFields Projects
Absolwent Wydziału Chemii Uniwersytetu Wrocławskiego. Studiował także zarządzanie i inżynierię produkcji na Uniwersytecie Ekonomicznym we Wrocławiu. Posiada wieloletnie doświadczenie w zakresie transferów technologii, organizacji oraz optymalizacji działów i procesów produkcyjnych w międzynarodowych firmach. Rozległa wiedza, pasja i zaangażowanie przyczyniły się do osiągnięcia przez niego wielu sukcesów w obszarach produkcyjnych, przynoszących firmom wymierne korzyści finansowe.
Zobacz również



